Zacznijmy od stalkerki Annie. Gdyby facet próbował za wszelką cenę znaleźć obcą kobietę żyjącą na drugim końcu kraju, wynajął prywatnego detektywa, przyjechał pod jej dom i ją śledził, to zostałby uznany na psychola i dostałby zakaz zbliżania się. Kiedy robi to śliczna, młoda kobieta, to jest uznawana za romantyczkę.
Wróćmy do sceny, w której Annie przylatuje do Seattle, a Sam AKURAT ją spotyka i zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia, no tak, zupełny przypadek.
Oczywiście warto też wspomnieć o tym, że setki kobiet pisały do sama a dzieciak wściubiający nos w sprawy ojca wybrał mu kobietę, akurat przypadkiem tę, która jest jego stalkerką.
Naprawdę, poza zdjęciami, muzyką i grą aktorską nie potrafię dostrzec plusów w tym filmie, fabuła denna i odrealniona, nie rozumiem dlaczego tyle osób wychwala ten film nad niebiosa.
PS. Pewnie znajdą się ktoś, kto pomyśli, że jestem cyniczna i piszę tak, bo nie wierzę w miłość, ale uwielbiam filmy romantyczne, jeśli zachowują jakikolwiek sens - ten tego niestety nie miał, a byłam do niego bardzo pozytywnie nastawiona.
Wiem, że odpowiadam na stary komentarz, ale tak dokładnie ujęłaś moje przemyślenia, że muszę Ci przyznać rację. Mnie też od razu skojarzyło się to że stalkingiem. Poza tym w całej tej historii żal mi Waltera, który przecież był miłym facetem, a jego narzeczona zaczęła uganiać się za facetem usłyszanym w radiu.