Lata 80 to piękne czasy gdy kino kochało młodzież. Cokolwiek by ona nie powiedziała wbrew rodzicom, miała rację. Wtedy każdy trend i każda subkultura dostawała swój scenariusz. Rowerzystów z San Francisco nie ominęła ta reguła. Zaś kto inny jak nie Kevin "Footloose" Bacon mógł w tamtej dekadzie zagrać twarz tej grupki.
W praktyce jako nostalgiczna wycieczka do minionej epoki "Quicksilver" sprawdza się idealnie. Specyficzne ubiory, syntetyczna muzyka oraz niespotykany klimat wypełniają ten film. Gorzej gdy zagłębić się w opowieść, która jest tu tylko pretekstem by pokazać kolejne ewolucje na rowerze. Wszystkie wątki jak jeden zostały napisane na kolanie i średnio się ze sobą kleją. Nie przekonuje ani konflikt z ojcem, typowy dla mydlanych oper, ani intryga sensacyjna, w której z nieznanych powodów zwarta grupka rowerzystów daje się sterroryzować jednemu fajtłapowatemu gangsterowi. Widząc te rewelacje można jedynie oczekiwać na kolejne sekwencje wypełnione wyścigami ulicznymi oraz trickami. One nie zawodzą.